czwartek, 31 grudnia 2009

"Marina" Carlos Ruiz Zafón


Przeczytałam w jeden dzień, kołysząc niespokojnego syna:)

Jedna z pierwszych książek Zafóna, według autora przeznaczona dla młodzieży. Jednak nie odebrałam jej jako książki stricte młodzieżowej, moim zdaniem nadaje się również dla dorosłych:)

Zafón ponownie umieszcza akcję swej powieści w Barcelonie. Barcelonie zagadkowej, tajemniczej, pełnej krętych uliczek, nieznanych zaułków, zapomnianych zakątków i zrujnowanych pałaców. Barcelona i jej budowle to znów jeden z głównych bohaterów powieści. Aż chce się sprawdzić czy wszystkie te miejsca istnieją.
Drugim bohaterem jest Óscar - uczeń, mieszkający w internacie, który po lekcjach uwielbia włóczyć się po nieznanych uliczkach i odkrywać urok zapomnianych dzielnic Barcelony. Podczas swoich wędrówek trafia do zrujnowanej rezydencji, która okazuje się być zamieszkana przez Marinę i jej ojca. Marinę i Óscara łączy przyjaźń. Chłopiec zafascynowany jest wręcz piękną dziewczyną i jej historią. Podczas ich spacerów Marina zaprowadza Óscara na zapomniany cmentarz, gdzie co miesiąc zjawia się tajemnicza czarna dama, która pozostawia czerwoną różę na nieopisanym nagrobku. Brzmi może kiczowato ale konia z rzędem temu, kto w tym momencie odłoży książkę. Pod wpływem nagłego impulsu Marina i Óscar postanawiają śledzić damę. Trafiają do ukrytej za chaszczami zrujnowanej oranżerii. Tam odnajdują dziwny album ze zdjęciami upośledzonych ludzi i zostają wystraszeni przez półżywe manekiny. Oboje nie potrafią zapomnieć o przeżyciach w oranżerii i rozpoczynają śledztwo, mające na celu wyjaśnienie pochodzenia zagadkowego albumu i strasznych kukieł. Nie muszę chyba wspominać, że historia będzie coraz bardziej zagmatwana i przerażająca.

Atmosferę przerażenia i zagadkowości podkreślają opisy Zafóna - w Barcelonie ciągle leje, grzmi i błyska się. Najbardziej niebezpieczne wyprawy bohaterów odbywają się przy upiornym świetle księżyca. Nie sposób się nie bać:)
Moim zdaniem Zafón troszkę przesadził z nagromadzeniem tych efektów, niemniej książkę czyta się bardzo dobrze. Największym atutem powieści jest język autora - tak jak w pozostałych dwóch książkach - nie brak tu wyszukanych słów, eleganckich metafor i zgrabnie skonstruowanych zdań. Po raz kolejny zaskakuje mnie fantazja autora, który potrafił stworzyć tak niezwykłą fabułę.

Nie jest to powieść z najwyższej półki ale czyta się świetnie, więc polecam!

Carlos Ruiz Zafón, "Marina", tł. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán, Casas, 302 str., Muza.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Basia, Zuzia i Conni

W czasie okołoświątecznym moja Czterolatka dostała dwie ze świętami tematycznie związane książki.
Pierwsza z nich to "Basia i Boże Narodzenie" wydawnictwa LektorKlett.
Mama Basi ma wypadek. Na dwa tygodnie przed Wigilią. Mama musi odpoczywać, a Basia wraz z tatą, babcią i starszym bratem muszą przygotować Wigilię. I naturalnie świetnie im się to udaje mimo początkowych obaw mamy. Książka przystępnie opisuje polskie tradycje świąteczne - są pierniczki, karp, śledzie, są opłatki i kolędowanie. Jest wspólne robienie ozdób i rozmowa o prawdziwości Mikołaja. Wszystko opisane dowcipnie i przystępnie. Nie przekonują mnie ilustracje, zwłaszcza postacie ale to nie mnie ma się książka podobać. Czterolatce, sądząc po częstotliwości czytania, podoba się na pewno. Od Wigilii czytałam jej książkę kilka razy i nie widzę oznak znudzenia. Bardzo podoba się nam mały Franek w chuście, bo i ja noszę Juniora w chuście. Książka jest również implusem do świątecznych rozmów - do porównywania zwyczajów polskich i niemieckich, do omawiania menu wigilijnego i w końcu do rozmowy o naszych domowym sposobie obchodzenia świąt. Czterolatka oburzona jest jedynie, że to Janek kupował z tatą choinkę, a nie Basia. I co odpowiedzieć na pełne pretensji pytanie: "A czemu Basia nie pojechała z nimi?".

Wspomniałam porównywanie zwyczajów. Umożliwia nam to kolejna książeczka: "Conni feiert Weihnachten".


Tutaj mamy dziewczynkę o imieniu Conni, która nie może doczekać się świąt, więc zaczyna sama wykonywać kalendarz adwentowy dla rodziców. Gdy nadchodzi adwent wspólnie z mamą robi wieniec adwentowy, później czyści buty, by Mikołaj mógł zostawić w nich prezenty, odwiedza jarmark adwentowy, a w Wigilię idzie do kościoła na jasełka. Conni, tak jak Basia, ma wątpliwości czy Mikołaj na pewno istnieje i to jedna z nielicznych wspólnych kwestii w obu książkach.
Czterolatka tę książkę także bardzo lubi, podejrzewam, że w obu pozycjach najbardziej zachwyca ją świąteczna tematyka. Bo i tu nie jestem przekonana do strony graficznej.
Serię o Conni czytamy od dawna, po niemiecku. Polska Conni została Zuzią i seria o niej ukazuje się w wydawnictwie Media Rodzina. Akurat książeczka o Bożym Narodzeniu nie została jeszcze wydana i bardzo ciekawa jestem czy jej treść zostanie przystosowana do polskich tradycji.

Obie książki polecam!

Zofia Stanecka, Basia i Boże Narodzenie, 23 str., LektorKlett.
Liane Schneider, Conni feiert Weihnachten, 24 str., Carlsen.

środa, 23 grudnia 2009

Życzenia świąteczne!


Spokoju, chwili dla siebie, zadumania, książkowych prezentów i mnóstwa czasu na czytanie w nadchodzące świąreczne dni życzę Wam, moi czytelnicy! Wesołych Świąt!

wtorek, 22 grudnia 2009

Czemu milczę....

1. Bo czytam "Krystynę córkę Lawransa" i chyba poczytam ją jeszcze kilka miesięcy. Mam stare pożółkłe wydanie, w twardej oprawie, formatu nieco większego niż szkolny zeszyt, z kartami drobniutko zadrukowanymi. Strasznie się tę książkę niewygodnie czyta, do tego przy karmieniu. Nie potrafię jej utrzymać jedną ręką, a gdy położę za synem, to literek nie widzę. W innych chwilach brakuje mi czasu, a i sama forma wydania książki tak mnie do czytania zniechęca, że nie sięgeam po "Krystynę" chętnie. Choć fabuła, wbrew moim oczekiwaniom, jest wciągająca choć rozwlekła. Mój stos za to urósł znacznie i w dosłownym tego słowa znaczeniu jest niebotyczny, a zarazem zaczyna się robić wyraźnie niestabilny. Kuszą z niego tak ciekawe pozycje, że nie wiem czy przy "Krystynie" wytrwam. A niestety nie lubię czytać kilku książek na raz. Za to dostałam dziś z Polski kilka numerów WO i DF i obawiam się, że ich zadaniem stanie się umilenie mi lektury "Krystyny", co w efekcie jeszcze ją przedłuży.

2. Bo zgłosiłam mojego bloga do konkursu Blog Roku - w swoim czasie zaproszę was, moi czytelnicy, do głosowania.

3. Bo się zastanawiam czemu blogger zmniejsza wstawiane przeze mnie zdjęcia (vide post ze stosem urodzinowym), tak że książki ledwo, ledwo widać. Ktoś wie, jak temu zaradzić?

A życzenia świąteczne jeszcze wam złożę, jeszcze mam czas:)

piątek, 18 grudnia 2009

Podsumowanie wyzwania peryferyjnego

To zdecydowanie najciekawsze dotychczas wyzwanie. Z wielką chęcią do niego przystąpiłam, bo pokrywało się z moimi planami przeczytania choć jednej książki z każdego kraju świata. Wyzwanie mnie zmobilizowało i poznałam wiele nowych krajów a nabrałam chęci na jeszcze wiele innych, także tych, które początkowo mniej mnie interesowało.

Planowałam skoncentrować się na odwiedzeniu Azji Południowo-Wschodniej ale w miarę czytania mój apetyt rósł i moje wyzwaniowe ścieżki zaprowadziły mnie do nastepujących krajów:

PORTUGALIA "Miasto ślepców" José Saramago
MONGOLIA "Eine tuwinische Geschichte" Galsan Tschinag
EGIPT "Miramar", "Radubis" Nadżib Mahfuz
NIGERIA "Fioletowy hibiskus" Chimamanda Ngozi Adichie
ARABIA SAUDYJSKA, która okazała się jednak być USA "Die letzte Sure" Zoe Ferraris
TURCJA "Nazywam się Czerwień" Orhan Pamuk
ST. LUCIA "The star-apple kingdom" Derek Walcott
TRYNIDAD I TOBAGO "Masażysta cudotwórca" V.S. Naipaul
MACEDONIA "Cazsy kóz" Luan Starova
KOREA PŁD. "Mogę odejść, gdy zechcę" Young-ha Kim
PAKISTAN "Kartografia" Kamila Shamsie
MALEZJA "Matka ryżu" Rani Manicka, "Faktoria jedwabiu" Tash Aw
KAMBODŻA "Gdy zabili mojego ojca" Loung Ung
INDONEZJA "Kind aller Völker" Pramoedya Ananta Toer
KUBA "Oddałam ci całe życie" Zoé Valdés

Przcezytałam w sumie siedemnaście książek. W Azji Południowo-Wschodniej pozostało mi jeszcze kilka krajów - Filipiny, Wietnam, Laos, Birma. Najbardziej zainteresowana jestem poznaniem pisarza z Filipin - może ktoś może mi polecić konkretnego autora? Na pewno postaram się uzupełnić Afrykę, bo nadal ten kontynent świeci u mnie pustkami. Spróbuję również poznać inne wyspy Karaibskie i Meksyk, skąd już mam książkę w stosie.

Na początku wyzwania sporządziłam mapkę odwiedzonych przeze mnie literacko krajów, dokonało się na niej wiele zmian i wygląda teraz tak:

"Oddałam ci całe życie" Zoé Valdés


Już kilka dni temu przeczytałam tę książkę ale ostatnio brakowało mi czasu na napisanie recenzji.

To powieść bardzo soczysta. Soczysta językowo i soczysta treściowo. Cuquita Martinez opowiada swoje życie, począwszy od dzieciństwa w Santa Clarze, do przeprowadzki do Hawanny, gdzie spędza resztę życia. Cuca to prosta dziewczyna, która szukając szczęścia w stolicy trafia na prawdziwą przyjaźń i na miłość jej życia. Zakochuje się bez pamięci w niewłaściwym mężczyźnie, który opuszczając ją pozostawia jej nieślubną córkę i małe zawiniątko z jednym dolarem. Historia Cuquity jest pretekstem do przedstawienia wydarzeń politycznych na Kubie, a przede wszystkim do życia mieszkańców Hawanny po rewolucji.
O ile sama historia Cuquity mnie nie zachwyciła, to na kolana wręcz rzucił mnie język Valdés. Język soczysty, pełen niespodziewanych porównań, metafor, dowcipnych skojarzeń i niespotykanych zwrotów. Tłumacz w posłowiu wyjaśnia, że Valdés posługuje się dialektem hawańskim, bardzo specyficznym. Akurat to trudno mi ocenić ale mogę stwierdzić, że autorka rewelacyjnie opisuje życie w biedzie, pod rządami dyktatora, stosując ironię i czarny humor. Tak opisuje proceder przeszukiwania śmietników:

"Jej sąsiadka (..) nazywa kosze na śmieci "wymianą prezentów", bo zanosisz gówno, a dostajesz drugie gówno, czasami trochę lepsze. W niektórych dzielnicach śmietniki mają lepszą jakość niż w innych, na przykład Miramar, dzielnicy dyplosklepów. Z tego powodu już od miesiąca ustawiają się kolejki wokół kubłów na śmieci z ulic Piątej, Czterdziestej Drugiej albo Siedemdziesiątej, bo tam szmelc jest lepszy, mówią, że czasem ma nawet etykietki. Rząd rewolucyjny, po uprzednim porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych oraz z organami Bezpieczeństwa Państwa, oj, zadyszałam się, i ze związkiem zawodowym z Cayo Cruz (Cayo Cruz to cmentarz gówna), mając na uwadze zapewnienie porządku publicznego, postanowił wydać obywatelom pretickets i tickets za pośrednictwem odpowiednich komórek komitetu obrony rewolucji, żeby ludzie nie robili zamieszania w kolejkach, a gówno przypadło wszystkim po równo, skoro żyjemy, przepraszam, należymy do społeczeństwa bez przywilejów. Socjalistycznego? Komunistycznego? Nie? Aa, rozumiem."

Valdés w swojej powieści stale nawiązuje do tekstów piosenek, do kubańskiej kultury - myślę, że osoby znające hiszpański i Kubę, miałyby o wiele więcej przyjemności z lektury.

Książka ta to również opowieść o Hawanie i jej mieszkańcach, przepojoną miłością do tego miasta. Autorka opisuje jego zaułki, dzielnice nieznane turystom, powolny rozkład budynków, przemiany, spowodowane przez zmianę rządu. Wśród tych ulic poruszają się barwne postacie hawańczyków - prostytutek i tancerek, bywalców klubów i niebieskich ptaków. Wszyscy oni są pełni życia, werwy, temperamentu. Ich soczysty język, pełen wulgaryzmów a zarazem prostoty potrafi zachwycić albo zniesmaczyć. Nie sposób tu znaleźć złotego środka. Sama narratorka - Cuca - prosta przecież kobieta - bez ogródek opowiada o sprawach intymnych i o seksie. Kolejny raz ukłon dla tłumacza za poradzenie sobie z niełatwą materią języka. Uddało mu się oddać soczystość życia Kubańczyków.

Sama książka pewnie dużo bardziej by mnie znużyła gdyby właśnie nie jej strona językowa. Oprócz niej atutem jest ukazanie życia w kraju komunistycznym - biedy i głodu wręcz skrajnego, absurdu i drwiny z Kubańczyków. Valdés nie uderza jednak w rzewny ton. Zachowując ironiczne spojrzenie na świat, potrafi o wiele bardziej poruszyć czytelnika.

Powieść Valdés to kopalnia informacji o Kubie czy odwołań muzycznych i literackich - na pewno można odkryć w niej o wiele więcej niż ja byłam w stanie.

Zoé Valdés, Oddałam ci całe życie, Maciej Ziętara, 247 str., Noir Sur Blanc.

sobota, 12 grudnia 2009

Urodzinowy stos

Mój stos rośnie w sposób niekontrolowany, nie pokazuję nawet zdjęć, bo nie jestem w stanie stwierdzić które książki już prezentowałam, a które ostatnio się w nim znalazły. Czeka na mnie wiele smakowitych kąsków - "Traktat o łuskaniu fasoli", "Saga Sigrun", kilka książek Fitzka, Picoult, Reichs, nobliści (Gordimer, Szołochow, Hamsun) i wiele innych. Na Mikołaja dostałam "Lubiewo" od mojej kochanej Mikołajki, a wczoraj dołączyły te trzy książki:



Na samym dole przepiękne wydanie "Złodziejki książek", w środku "Der Turm" Tellkampa (od dawna bardzo chciałam przeczytać) a na samej górze książka, która znów zabierze mnie do Tajlandii, z czego bardzo się cieszę.
Dostałam również bon do wykorzystania w amazonie - na pewno wykorzystam go na książki;)

piątek, 11 grudnia 2009

"Identyfikatory" Sylwia Drożdżyk


O autorce nic nie słyszałam, o książce tym bardziej nie - lubię odkrywać zupełnie nieznane mi obszary literatury, zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę polską. Nierzadko zdarza się trafić na kawałek dobrej lektury, tak jak w tym przypadku.

Sylwia Drożdżyk prezentuje swój debiutancki zbiorek opowiadań - zbiorek całkiem interesujący. Autorka jest z wykształcenia psycholożką i odniosłam wrażenie, że fakt ten ma spory wpływ na jej pisarstwo.
Każde z opowiadań porusza bowiem problemy społeczne, wydawałoby się prozaiczne, a bohaterowie nierzadko korzystają z pomocy psychologa. Mamy więc nieodpępowionego męża, żonę - istną kurę domową w dosłownym tego słowa znaczeniu, znajdziemy lęk przed śmiercią i uwielbienie własnego ciała, jest samotność i miłość. Co czyni opowiadania Drożdżyk wyjątkowymi?
Autorka ucieka się do nietypowych zabiegów, ukazując swoich bohaterów. Tworzy obrazy wręcz absurdalne - pępowina autentycznie ciągnie się za mężem, żona faktycznie jest kurą. Surrealne ukazanie świata wciąż zaskakuje - wiele z opowiadań kryje w sobie niespodziankę i pozostawia w czytelniku niepokój, daje pole do własnych dalszych rozważań. Szczególnie opowiadania najkrótsze zmuszają do chwili zastanowienia.
W kilku opowiadaniach autorka próbuje spuentować je w zaskakujący sposób, jednak nie zawsze jej się to udaje - trochę rozczarowało mnie opowiadania o ciotce Rozalii, które samo w sobie bardzo mi się podobało. Koniec wydał mi się jednak być zbyt oczywisty.

Bardzo jestem ciekawa jak dalej rozwinie się twórczość Sylwii Drożdżyk, chętnie sięgnęłabym po jej powieść.

Sylwia Drożdżyk, Identyfikatory, 162 str., ProzaMi.

czwartek, 10 grudnia 2009

"Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg



Robert wyjeżdża do studiującej w Chinach żony. Tam okazuje się, że żona nie tylko studiuje ale również znalzała nowego partnera. Załamany Robert postanawia wybrać się w trasę. W tym celu kupuje chiński rower, skromny namiot i rusza przed siebie. Staje po 7000 kilometrach. Przez te siedem tysięcy kilometrów przemierza Chiny, Wietnam, Kambodżę i Laos (nota bene czemu Laosu brakło w tytule?). Brak tu jednak przewdnikowych informacji o zabytkach i atrakcjach.

Książka Maciąga to raczej spis migawek, próba uchwycenia chwil, ukazania krajów z innej strony. A równocześnie to zapis myśli i rozterek autora - wszak wyprawa rowerowa ma być terapią na zbolałą duszę. Maciąg dopuszcza czytelnika do najbardziej prywatnych odczuć i emocji. Pisze o swoim cierpieniu, rozczarowaniu i goryczy, ale nie odbierałam tej tematyki jako dominującej. Czasem może jako zbyt pompatyczną. Głównym tematem książki są jednak odwiedzane przez Maciąga kraje, a przede wszystkim ich mieszkańcy. Spostrzeżenia autora są ciekawe, jego spojrzenie na mieszkańców interesujące, tak że czułam lekki niedosyt, że Maciąg wybrał tak krótką formę dla swojej książki. Chętnie przeczytałabym więcej o jego wrażeniach, spotkaniach i przeżyciach. Podobało mi się również, że Maciąg nie przedstawia podróżowania tylko w róźowych kolorach - jest pot, męka, ból, kradzieże i psujący się rower. Są dobre dni, gdy autor jest pogodzony ze sobą i światem i są dni, o których najlepiej od razu zapomnieć.

Lekturę umilają liczne zdjęcia - brak tu praktycznie zabytków, są za to krajobrazy, ludzie, sceny rodzajowe. Piękne fotografie! Czyta się szybko i przyjemnie, polecam!
O dalszych podróżach Roberta i Ani można poczytać tutaj.

Robb Maciąg, Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę, 179 str., Zysk i s-ka.

"Angkor" Jacek Pałkiewicz


Nie mogłam się doczekać tej książki. Jak najprędzej chciałam skończyć poprzednią, by móc zabrać się za "Angkor". Co chwilę łypałam łakomie w stronę książkowego stosu i zacierałam z rozkoszą ręcę na tę ucztę. Angkor Wat to jeden z moich wymarzonych celów podróżniczych, byłam już bardzo blisko ale różne okoliczności nie pozwoliły mi pojechać do Kambodży. Był tam za to niedawno mój mąż, który nie przepada za zabytkami i świątyniami. Wrócił oczarowany, przywożąc setki przepięknych zdjęć. Od tego czasu oglądamy i czytamy wszystko, co na temat Angkoru nam w ręce wpadnie. Miesiąc temu oglądaliśmy szalenie ciekawą dokumentację o powstawaniu budowli i miałam ogromną nadzieję pogłębić moją wiedzę na ten temat.

Spodziewałam się po książce Pałkiewicza gruntownych informacji na temat budowy, konstrukcji i historii świątyń. Jakże gorzko się zawiodłam. Niestety ten pan nie potrafi pisać. Zupełnie nie potrafi. Nie chcę umniejszać jego osiągnięć odkrywczo-podróżniczych, bo są one naprawdę ogromne, ale książek nie powinien pisać. Planowałam zacytowanie kilku zdań z książki, ale są one tak żenująco toporne, że jednak z tego pomysłu zrezygnuje. Nie tylko jednak brak jakiegokolwiek stylu przeszkadza, radzi również megalomania i samozachwyt podróżnika. Wręcz zawstydzały mnie opisy własnych osiągnięć i dygresje na własny temat. À propos dygresji - pan Pałkiewicz nie miał pomysłu na konstrukcję książki. Mimo podziału na rozdziały (zatytułowane nazwami poszczególnych świątyni) czytelnik zatapia się w chaosie. Autor snuje swoje opowiadania nie trzymając się tematu, wrzucając nie powiązane tematycznie dygresje na temat napotykanych podróżników czy własnych przeżyć w innych krajach. Jeszcze gorsze są liczne truizmy o masowym wzroście turystów, o nieszczeniu środwiska - zdania tak oczywiste, że aż wstyd je czytać. Chyba właśnie to odbieganie od tematu najbardziej mnie denerwowało.
Pan Pałkiewicz stworzył kompilację cytatów z dzienników innych podróżników, okraszoną wyciągami z przewdoników i własnymi dygresjami. Bardzo niestrawną kompilację.

Mimo to polecę tę książkę, ale jako album. Zdjęcia są przepiękne (choć pewnie trudno w Angkor zrobić zdjęcia złe), książka starannie wydana na kredowym papierze. Na pewno jeszcze wiele razy będę do książki zaglądać, ale tylko po to, by nacieszyć oko.

Jacek Pałkiewicz, Angkor, 306 str., Zysk i s-ka.

"Faktoria jedwabu" Tash Aw


Uff, przebrnęłam. Tak, przebrnęłam. Gdyby nie pochlebne słowa Doris Lessing, wydrukowane na obwolucie, gdyby nie miejsce akcji, mieszczące się w Malezji i gdyby nie pozytywna recenzja Zosika, to pewnie porzuciłabym lekturę jeszcze przed połową.

"Faktoria jedwabiu" to debiutancka powieść młodego Malezyjczyka - właściwie powieść całkiem interesująca ale mnie jednak trochę rozczarowała. Tash Aw nie potrafił zainteresować mnie do tego stopnia, by żal było mi odkładać książkę. Raczej musiałam motywować się do ukończenia lektury.
Autor opisuje życie Johhny'ego - wioskowego spryciarza i samouka, komunisty i karierowicza, widziane oczyma jego syna, żony i najlepszego przyjaciela. Każdy z narratorów pokazuje nam zupełnie inną postać. Johnny jako ojciec to niemal rzezimieszek, spekulant, typ spod ciemnej gwiazdy. Syn odziera legendarną wśród mieszkańców Malezji postać ze wszelkich pozytywnych cech. Właśnie ten pierwszy nagatywny obraz bohatera, naszkicowany przez jego syna, rzutuje na odbiór całej książki.
Snow, piękna żona Johnny'ego, przedstawia bowiem już zupełnie inną postać. Johnny, pochodzący z zupełnie innej warstwy społecznej, fascynuje i pociąga ją. I mimo, że krótka fascynacja zamiera, Snow pozytywnie wyraża się o swoim mężu.
I w końcu najlepszy przyjaciel - Anglik Peter - opisuje losy Johnny'ego. Jednak w tej ostatniej części, Johnny schodzi nieco na drugi plan. Najistotniejsza staje się wyprawa na wyspy Siedem Dziewic, w której udział wzięli właśnie Johnny, Snow, Peter, tajemniczy Japończyk oraz Honey - angielski właściciel kopalni. Wyprawa pełna jest niedmówień i tajemniczych wydarzeń, a autor pozostawia czytelnikowi wiele miejsca na spekulacje.
Każdy z narratorów opisuje te same wydarzenia, naturalnie z innego punktu widzenia, i dopiero Peter dopełnia ten obraz, tłumacząc niejasne sytuacje i kompletując obraz bohaterów. Właśnie ta ostatnia część najbardziej mnie zainteresowała. Peter, mieszkający w domu starców, nie tyle wspomina dawne wydarzenia, co ukazuje Malezję, widzianą oczyma kolonisty. Kolonisty zafayscynowanego Azją - dla mnie to jeden z najciekawyszch aspektów książki. Z każdej strony starałam się wysupłać informacje dotyczące ówczesnej Malezji, jej mieszkańców i przemian, zachodzących w kraju.
Peter, zapalony botanik, dodatkowo wzbogaca swoją opowieść mnóstwem informacji o azjatyckiej florze, jako że podjął się zaprojektowania ogrodu w domu starców.

Nie przekonał mnie język powieści - nie mogę autorowi nic zarzucić, zabrakło mi jednak lekkości pióra na kartach książki. Za to zachwyciła mnie struktura powieści - każdy z trzech narratorów inaczej opowiada, każdy z nich inaczej spogląda na te same wydarzenia. Kolejni narratorzy uzupełniają opowieść, ukazując jej różne aspekty. Wszak dla każdego z nich coś innego spełnia największą rolę. Za to wielkie brawa dla autora! Ciekawa jestem jak Tash Aw spisał się w swojej drugiej powieści i niewykluczone, że mimo mojego sceptyzmu po nią sięgnę.

Tash Aw, Die Seidenmanufaktur Zur schönen Harmonie, tł. Pociao i Roberto de Hollanda, 446 str., rowohlt.

niedziela, 6 grudnia 2009

Stosikowe losowanie runda 2 - pary

Do udziału w losowaniu zgłosiło się 5 osób, a pary tym razem będą wyglądały tak:

Patrycja Antonina wybiera numer książki dla Anny (w stosie 34 pozycje) - nr 2 - przerwana
Edith wybiera książkę dla Patrycji Antoniny (w stosie 22 pozycje) - nr 13
Anna wybiera numer książki dla Kalio (w stosie 87 pozycje) - nr 72 - recenzja
Kalio wybiera numer książki dla Maniczytania (w stosie 60 pozycji) - nr 2
Maniaczytania wybiera numer książki dla Edith (w stosie 8 pozycji) - nr 7 - recenzja

I ja od razu zacznę, Kalio proszę o numer 72:) Mam nadzieję, że trafiłam w ciekawą książkę, którą od dawna chciałaś przeczytać!

Proszę o podanie wybranej pozycji w komentarzach i życzę przyjemnej lektury!

sobota, 5 grudnia 2009

Stosikowe losowanie runda 2

Minął miesiąc od ostatniego stosikowego losowania, większość uczestniczek przeczytała wylosowaną książkę - linki do recenzji zamieściłam w odpowiednim poście, który znaleźć można tu.
Zapraszam dziś do kolejnej rundy. Proszę o zgłoszenia pod tym postem, wraz z podaniem ilości książek w stosie. Zgłoszenia przyjmuję do niedzieli włącznie, wieczorem rozlosuję pary. Poprzednie uczestniczki również proszę o ponowne zgłoszenie.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest redukcja książek w stosie.
2. Uczestnicy dobierani są w pary i wybierają dla partnera numer książki do przeczytania.
3. Wylosowaną książkę należy przeczytać w ciągu miesiąca.
4. Mile widziana recenzja.
5. Jeśli wylosowana książka jest jedną z cyklu można zacząć czytać od pierwszego tomu.

Zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia!

piątek, 4 grudnia 2009

"Mag" Michael Scott


Dawno nie czytałam fantasy, no poza Pratchettem, ale on się nie liczy:) Okazało się, że "Mag" właśnie należy do tego gatunku i na dodatek jest całkiem niezłą lekturą. Nawet nie przeszkadzał mi fakt, że zaczęłam czytać cykl "Sekrety nieśmiertelnego Nicholasa Flamela" od drugiego tomu, czego zazwyczaj bardzo nie lubię robić.

Do Paryża przybywają Nicholas, Josh, Sophie i Scatty, prosto ze zniszczonego Ojai. Śledzeni są przez Johna Dee i Niccola Machiavelliego. Obaj pragną zdobyć dwie ostatnie stronice Księgi Maga Abrahama, by zniszczyć ludzkość i przywrócić do rządów Mrocznych Starszych. W Paryżu Flamel i jego towarzysze spotykają hrabiego Saint-Germaina i Joannę d'Arc. Saint-Germain włada Magią Ognia, a Jonna posiada tę samą srebrną aurę jak Sophie. Oboje pomagają Sophie w zdobywaniu dalszych umiejętności po Przebudzeniu oraz pomagają Nicholasowi w ukrywaniu bliźniaków przed wrogami. Niezwykłe bliźnięta są według starej przepowiedni ostatnią szansą na uratowanie świata. Josh jednak, po rozmowe z Johnem Dee, nie jest pewien pozytywnych pobudek Nicholasa Flamela. Jednocześnie jak najprędzej pragnie doznac Przebudzenia, by pozyskać te same umiejętności jak jego siostra.

Podobała mi się wartka fabuła Scotta, sposób w jaki przedstawia bohaterów i prowadzi akcję. Z wielką przyjemnością czytałam o współczesnym Paryżu - bardzo podoba mi się sposób w jaki Scott umiejscowił akcję we współczesnym świecie, jednocześnie stale odwołując się do przeszłości. Niemal każdy z bohaterów jest postacią historyczną - Scott umiejętnie przedstawia swoją, naturalnie prawdziwą, wersję wydarzeń. Jego bohaterowie mają całkiem zwyczajne zajęcia, by zamaskować swoją prawdziwą tożsamość. Machiavelli jest szefem paryskiej policji, a hrabia Saint-Germain gwiazdą roka:)
Myślę, że książka przede wszystkim skierowana jest do młodego czytelnika, ale ja również dobrze się przy niej bawiłam. Muszę koniecznie dodać, że wydawnictwo Nasza Księgarnia zadbało o piękną szatę graficzną - twarda oprawa, magiczne symbole i strony stylizowane na stary manuskrypt, umilają lekturę. Jednym słowem wielbicielom fantasy polecam!

Michael Scott, Mag, tł. Hanna Baltyn, 370 str., Nasza Księgarnia.