sobota, 26 września 2015

Stosikowe losowanie 10/15

Zapraszam do zgłaszania się do rundy październikowej! Pary rozlosuję 1 października, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

piątek, 25 września 2015

"Idylle der Hyänen" Friedrich Ani



Całkiem przypadkowo zdecydowałam się na wysłuchanie tego kryminału. O autorze wiele nie wiedziałam ale skusiły mnie niemieckie klimaty i ciekawe pochodzenie pisarza (syryjsko-śląskie). Ta książka jest pierwszą z jego drugiego cyklu, którego głównym bohaterem jest były mnich, komisarz Polonius Fischer. W garażu dwóch chłopców, grających tam w piłkę nożną znajduje0 ciało kobiety. Okazuje się, że to Nele Schubart, samotna matka, która nie utrzymywała kontaktu z rodziną, lubiła za to przygodne męskie znajomości. Polonius Fischer wraz ze współpracownikami, a zwłaszcza młodą policjantką Liz ropozczyna śledztwo od przesłuchania mieszkańców bloku, do którego należy garaż. Rozmowy z mieszkańcami, a także identyfikacja zmarłej nie posuwają śledztwa do przodu. Nie wiadomo także, gdzie przebywa i czy żyje jej siedmioletnia córka. Dopiero spostrzegawcza pracowniczka chińskiej restauracji podsuwa trop - zaobserwowała bowiem Nele wraz z pewnym mężczyzną podczas wizyty w lokalu. Odnaleziony mężczyzna popchnie jednak śledztwo w zupełnie innym kierunku.... Śledczy będą musieli poruszać się po bardzo cienkiej linii między morderstwem, aktywną eutanazją, a samobójstwem.

Ten kryminał ma bardzo metafizyczny wymiar. Polonius, jako były mnich, nie wypiera się wiary. Podczas przesłuchań i rozmów często odwołuje się do tekstów biblijnych, a na komisariacie wprowadził medytacyjny zwyczaj głośnego czytania. Milczenie i aktywne słuchanie to jego największe atuty. Także ofiary (bo będzie ich dwie) na pewien sposób są do niego podobne. Każda z tych osób poszukuje - opuszczenie klasztoru jako motyw pojawia się aż u dwojga bohaterów, a pogoń za spełnieniem i odnalezieniem w życiu prawdy oraz spokoju ducha przyświeca każdej z nich. Nie każdemu jednak ta sztuka się udaje. 

Może się wydawać, że taki wątek wpływa na akcję spowalniająco, czy nawet kontraproduktywnie, tak jednak nie jest. Mnie takie pogłebięnie motywów życia i działania bardzo się podobało. Podobnie jak postać komisarza - pewnego siebie stoika, a równocześnie filozoficznie i refleksyjnie nastawionego do życia człowieka.

Zresztą czytelnik niemal od początku zna sprawcę, bo akcja prowadzona jest dwutorowo, a w napieciu trzyma go wspólne z policjantami odkrywanie motywu działania zarówno ofiar jak i oprawców.

Nie tylko Polonius Fischer to bardzo udana postać, pozostali policjanci, a także mordercy i przesłuchiwani to świetnie naszkicowane charaktery. Ani zachwyca językiem - kunsztowne zdania, których celem nie jest tylko przekazywanie koniecznej informacji ale również przygotowanie dla czytelnika wspaniałej literackiej uczty. Świetna interpretacja lektora pozwoliła mi w pełni zachwycić się stylem Aniego. 

Moja ocena: 5/6

Friedrich Ani, Idylle der Hyänen, 352 str., czytał Jürgen Uter, Jumbo Verlag.

czwartek, 24 września 2015

"Księżniczka z lodu" Camilla Läckberg



Läckberg nigdy specjalnie mnie nie pociągała, jestem wierna moim ulubionym autorom kryminałów i niechętnie powiększam to grono. Akcja Wrzesień z kryminałem zachęciła mnie jednak do poszerzenia moich horyzontów i po lekturze pierwszej książki Szwedki jestem bardziej niż zawiedziona. Na dobra sprawę nie podobało mi się w tej książce nic.
Bohaterowie są nieszczególni, przewidywalni i nudni. Erika być może jest najciekawsza, ale jaka typowa - liczy jakieś punkty, dopiero po połowie książki się okazuje, że chodzi o dietę, niby ma jakieś zbędne kilogramy, ale tak naprawdę to nie jest to istotne, a wtręty na ten temat wydają się być zupełnie od czapy, a może są po to, by dotrzymać kroku bohaterkom w stylu Bridget Jones? Jej siostra jest więcej niż dziwna, niby przebojowa, ale toleruje tłukącego ją męża. Rodzice zginęli ale szczegóły autorka zachowała na później - żeby trzymać czytelnika w napięciu? Zieeew...
Patrick? Szef jest upierdliwy i wydziera się na wszystkich ale Patrick w środku śledztwa potrafi sobie zniknąć na pół dnia i bawić się z dziećmi. Sam szef zresztą to postać tak przejaskrawiona, że aż śmieszna. Nie sądzę jednak by celem autorki było napisanie satyry na szwedzką policję.

Sama intryga kryminalna nie jest zła - Läckberg dobrze przedstawiła motywy moredrstwa oraz powiązania między osobami z otoczenia ofiary. Ale samo śledztwo jest już słabe i nudne. I może można by określić tę książkę jako wciągającą, ale lapsusy w stylu ziemniaków, które gotują się dwie godziny, irytują. Najbardziej jednak denerwuje język. Niestety nie wiem czy to wina tłumaczki i redakcji czy autorka faktycznie pisze na poziomie szkoły podstawowej. Koślawe zdania, liczne powtórzenia, błędy frazeologiczne doprowadzały mnie do szału, po stu stronach już przestałam zaznaczać każdy z nich, bo nie robiłabym nic innego.
Nie pojmuje jak ta książka mogła sprzedać się w 10 milionach egzemplarzy. I nie rozumiem dlaczego ten cykl konsekwentnie wydawany jest w Polsce, a świetna seria Jussiego Adler-Olsena nie może doczekać się kontynuacji.

Moja ocena: 2/6

Camilla Läckberg, Księżniczka z lodu, tł. Inga Sawicka, 424 str., Wydawnictwo Czarna Owca.

środa, 23 września 2015

Statystyka sierpień 2015

Przeczytane książki: 8

Ilość stron: 2112

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 1
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0
Książki w ramach wyzwania Czytamy książki nieoczywiste: 0

Ilość książek w stosie: 105

"Mój język prywatny" Jerzy Bralczyk



Zupełnie zapomniałam, że w sierpniu przeczytałam także tę książkę. Dopiero dziś kupując inną książkę tego autora, przypomniałam sobie, że przecież niedawno czytałam Mój język prywatny

Profesor Bralczyk stworzył swój prywatny słownik - opisuje wiele polskich słów, najczęściej partykuł, drobnych, potocznych słówek, których używamy niemal nieświadomie. To językoznawcza uczta, bo autor nie tylko spogląda na opisywane słowa od nietypowej strony, ale także przemyca sporo lingwistycznych informacji. Ten nietypowy słownik to jednak przede wszystkim przyczynek do zaprezentowania informacji autobiograficznych. Jak na językoznawcę przystało Bralczyk opisuje swoje życie za pomocą haseł słownikowych. Przedni pomysł, nieprawdaż?

Słowników zazwyczaj nie czyta się za jednym zamachem i tak też nie powinno czytać się Mojego języka prywatnego. I to był mój błąd. Taka lektura niestety szybko zaczyna nudzić. Lepiej położyć tę książkę na nocnym stoliku i co wieczora dawkować sobie po kilka wpisów. Ja bardzo szybko czułam przesyt, a potem nawet znudzenie. I poniekąd niedosyt lingwistyczny. Oczekiwałam, że poszczególne hasła będą zawierały więcej informacji stricte językoznawczych. 

Ciekawa jestem bardzo 500 zdań polskich i mam nadzieję, że ta pozycja bardziej zaspokoi moje zainteresowania.

Jerzy Bralczyk, Mój język prywatny, 340 str., Wydawnictwo Iskry.

wtorek, 22 września 2015

"Fado" Zbigniew Kadłubek



Tytuł tej książki bardzo mnie kusił - bardzo cieszyłam się na filozoficzne rozważania o Lizbonie i muzyce. I faktycznie początkowo Kadłubek przemierza zawiłe lizbońskie uliczki w towarzystwie Mendesa Vaza - fotografa, który mimo że nie żyje od dawna, obecny jest przy boku autora. Obaj wyruszają do Cascais czy Sintry, dyskutują, snują rozważania, sypią nawiązaniami kulturowymi i filozoficznymi. Luzytańskie klimaty wydają się jednak niecałkiem odpowiadać Kadłubkowi, który ucieka w inne miejsca, by przenieść się w końcu do jego najwyraźniej ulubionej Italii. 

Po lekturze czułam niedosyt, Portugalii, a właściwie Lizbony tu mało. To miejsce to zaledwie przyczynek do rozważań, które nieszczególnie trafiły w moją wrażliwość. Podtytuł książki zapowiada fado jako piosenkę duszy i faktycznie, autor pozwala swojej duszy śpiewać, tylko niestety nie nadajemy na tych samych falach. Nawet jeśli tematyka międzykulturowa, wędrowania czy pięlgrzymowania oraz poszukiwania swojego miesce mnie bardzo interesuje, to nie potrafiłam w Fado odszukać treści nowatroskich i wzbogacających moje przemyślenia.

Moja ocena: 3/6

Zbigniew Kadłubek, Fado. Piosenka o duszy, 118 str., Księgarnia św. Jacka, Katowice 2015.

piątek, 11 września 2015

"Reykjavíkurnætur" Arnaldur Indriðason


Kolejna książka Indriðasona nie mogła mi umknąć, w końcu od lat śledzę losy Erlendura. Tym razem autor przenosi czytelnika w odległą przeszłość, do początków pracy Erlendura w policji. Młody policjant załapał się po szkole do drogówki i przeważnie patroluje w Reykjavíku nocą. Głównie zajmuje się pijanymi kierowcami, bijatykami, przemocą domową. Co noc, ta sama rutyna, te same przypadki, alkohol jest główną przyczyną interwencji. Erlendur prowadzi samotne, dość nudne życie, dlatego sporo czasu poświęca sprawie bezdomnego, który utonął na torfowisku. Policjant kilka razy miał do czynienia z Hannibalem, który nocował w ciepłej policyjnej celi, a także omal nie zginął w pożarze piwnicy, w której nocował swego czasu. Erlendur podejrzewa, że do stoczenia się Hannibala doprowadziła jakaś tragedia w jego życiu i pała niewytłumaczalną sympatią do bezdomnego.

Równocześnie interesują go przypadki zaginięcia osób, stali czytelnicy kryminałów Indriðasona wiedzą, skąd u niego takie zainteresowanie. Policjant prowadzi po godzinach swoje prywatne śledztwo, coraz mniej bowiem wierzy w utonięcie Hannibala i coraz więcej powiązań widzi między tym wydarzeniem, a zaginięciem pewnej kobiety.

Indriðason ukazuje intensywny rozwój Reykjavíku ze wszystkimi jego stronami - to nie tylko napływ ludności, powstawanie nowych dzielnic, to także rosnąca liczba żyjących na ulicy, w surowym klimacie, alkoholików, to wzrastająca liczba przypadków przemocy domowej. Na płaszyźnie prywatnej poznajemy Erlendura jako dziwaka, samotnika, bardzo słabo zainteresowanego utrzymaniem rodzącego się związku z Halldórą. 

Zupełnie nie przemówiła do mnie ta powieść Indriðasona- język wydał się mi być zbyt prosty, zdania wręcz toporne, postać Erlendura przejaskrawiona i nierzeczywista. Zaskoczona jestem pozytywnymi ocenami tego tomu, dla mnie to jeden z najsłabyszch w tej serii.

Moja ocena: 3/6

Arnaldur Indriðason, Nacht über Reykjavík, tł. Coletta Bürling, 382 str., Bastei Lübbe 2014.

czwartek, 10 września 2015

"Grecy umierają w domu" Hubert Klimko-Dobrzaniecki


Po dwóch książkach tego autora, zapragnęłam przeczytać wszystko, co wyszło spod jego pióra. Promocja Znaku świetnie wstrzeliła się w moje plany, książkę kupiłam latem i, nietypowo dla mnie, od razu przeczytałam. 
Grecy umierają w domu wydaje mi się być powieścią zupełnie odmienną od poprzednich. Przede wszystkim na płaszczyźnie językowej autor jest dużo bardziej wstrzemięźliwy. To nadal soczysty, dobitny język ale nie szokuje, nie boli. Zapewne taka forma bardziej pasuje do opowieści, którą przedstawia autor. W jego rodzinnych stronach, na Dolnym Śląsku, mieszkała grupa greckich imigrantów. Ludzi bez tożsamości, już nie-Greków ale wciąż nie-Polaków. Ludzi traktowanych w Polsce jak Greków, a w Grecji jak Polaków, stojących zawsze pomiędzy. 
Główny bohater, to pisarz, który dostaje stypendium na pobyt w domu autora na jednej z greckich wyspek. Tam tworzy swoją powieść o rodzicach, tęsknocie za ojczyzną i dorastaniu między światami. Tam poznaje grono dziwaków, którzy w ten, czy inny sposób parają się literaturą i z tej prespektywy obserwuje zamieszki w Atenach. 
Idyllyczne otoczenie nie łagodzi tego, o czym opowiada Klimko-Dobrzaniecki. Wydawać się może, że Sakis Sallas jest alter ego autora - rzecz na pozór niemożliwa - ale jego tęsknoty i niepokoje są uniwersalne. Pisarstwo Sakisa obraca się wokół figury ojca - rudobrodego Posejdona, dominującego w rodzinie, kipiącego opowieściami i tęsknotą za Grecją. Gdzieś tam jest matka, niemniej przecież ważna, ale usunięta w cień ojca. W tej niewielkiej objętościowo książce, autor zawiera taki ogrom wydarzeń, przeżyć, zawiłości losów, że książka aż kipi od emocji.
Klimko-Dobrzanieckiemu świetnie udaje się połączyć wątek współczesny z przeszłością Sakisa, zwieńczając książkę zaskakującym zakończeniem.

To dobra, dająca do myślenia literatura, Klimko-Dobrzaniecki po raz kolejny potwierdził, że zalicza się do moich ulubionych polskich pisarzy.

Moja ocena: 5/6

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Grecy umierają w domu, 240 str. Wydawnictwo Znak 2013.

czwartek, 3 września 2015

"Anioły jedzą trzy razy dziennie" Grażyna Jagielska


Jagielska spędza 147 dni w szpitalu psychiatrycznym - o powodach swojego pobytu wiele nie pisze. Między wierszami, mimochodem wspomina o niektórych symptomach, głównym celem jej książki jest jednak opowieść o współpacjentach. O żołnierzach z Afganistanu, o dziewczynie, która stała się aniołem, o przepracowanej kobiecie, która obcięła sobie ucho i o jezusku, który wszystkim pomaga.

Trudno w tej relacji doszukać się ścisłej chronologii czy fabuły. To raczej impresje, myśli, wrażenia i spostrzeżenia. I emocje, kłębiące się, poruszające, a przede wszystkim przygnębiające.
Większość pacjentów cierpi na zespół stresu pourazowego, żyją od flashbacku do flashbacku, borykają się z niezrozumieniem nie tylko przez otoczenie. Często nie rozumieją sami siebie, nie radzą sobie z własnymi emocjami i agresją. 

Książka Jagielskiej to wejście w najintymniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Trzeba być na to gotowym, trzeba umieć to przyjąć. Odnoszę wrażenie, że na jej odbiór duży wpływ ma bagaż własnych doświadczeń. Co innego zatrzyma kogoś, kto z PTSD nie miał do czynienia. Doświadczenie tego zespołu zmienia perspektywę spojrzenia i odbiór relacji Jagielskiej. 
Wbrew oczekiwaniom nie poruszyła mnie ta książka aż tak, jak się obawiałam. Opisy terapii, zajęć, rozmów były dla mnie zbyt oględne, pobieżne. Rozumiem, że autorka skupiła się na ujęciu emocji, tego, co niewypowiadalne, ja szukałam konkretów. Nie mogłam się oprzeć chęci porównywania, analizowania, a przecież o to trudno, tak samo jak niełatwo oderwać się od własnych doświadczeń. 

Jagielska niezwykle delikatnie opisuje ten niewygodny, pełen tabu temat. Udaje się jej odnaleźć słowa, by opisać własną traumę i potrafi nadać kształt lękom innych. Spotkałam się z wieloma opiniami, w których zwracano uwagę na odwagę autorki do przyznania się do choroby psychicznej. Mnie to aż tak nie uderzyło, nie sądziłam, że wizyta u psychiatry czy pobyt w szpitalu to nadal coś wstydliwego Książkę Jagielskiej odebrałam raczej jako formę autoterapii niż wyznania pacjentki psychiatryka.

Moja ocena: 4/6

Grażyna Jagielska, Anioły jedzą trzy razy dziennie, 208 str., Wydawnictwo Znak.

wtorek, 1 września 2015

"Siłami natury czyli bez silnika przez Amerykę Południową" Michał Kozok


O książce Michała Kozaka nigdy bym pewnie nie usłyszała, gdyby nie fakt, że jest moim krajanem i znałam jego siostrę, a informacje o niej przewijały się na żorskich portalach. Michał to podróżnik ekstremalny, totalny i całkowicie zakręcony. Nie ma świecie niemal kraju, którego by nie odwiedził, nie ma ryzyka, którego by nie podjął. 
Tę książkę poświęcił opisowi swojej wyprawy przez Amerykę Południową bez silnika. Co to oznacza? Michał udaje się na najbardziej wysunięty na południe punkt tego kontynentu i pokonuje 13 tysięcy kilometrów do punktu najbardziej wysuniętego na północ. Jak? Pieszo, wiosłując, na rowerze, pchając wózek, na rolkach czy hulajnodze. Żadnych przepraw przez rzeki z użyciem motorówki, żadnych ustępstw na rzecz autobusu, nawet na schody ruchome w supermarkecie nie wchodzi! Brzmi łatwo? Zapewniam was, że wcale nie. Michał przedziera się przez dżungle, wspina na szczyty, trawersuje obszary pustynne i bagienne. Na trasie trafia na każdy rodzaj krajobrazu, na niemal każdą przeszkodę, jaką można wymyślić, ale brnie dalej, nie poddaje się i zasuwa na północ. 

Książka Kozoka to jednak nie tylko sam opis wyprawy. Autor opisuje także pokrótce swoje lata szkolne, poprzednie podróże oraz jak znalazł się w Australii, dopuszcza także do głosu swoją żonę - Ewelinę, która relacjonuje wyprawę z jej punktu widzenia. Ewelina towarzyszyła mężowi w kilku odcinkach, ale większość czasu spędziła w Australii. 

Siłami natury przeczytałam z zapartym tchem. Książka Kozoka pełna jest życia, autorowi nie brakuje humoru oraz dystansu do siebie, jednocześnie nie ukrywa, że jest wyjątkowym zapaleńcem, a czasem nawet szaleńcem. 

Mnie bardzo podobała się szata graficzna książki - przede wszystkim szczegółowe mapki poszczególnych etapów, do tego wyskalowane na tle całego kontynentu, liczne fotografie i dobry papier. Zdradzę wam, że mam coś wspólnego z autorem - zamiłowanie do statystyk! Kozok kończył każdy etap podróży, nie ważne jak był zmęczony, podsumowaniem dnia, to widać w książce. Na końcu umieścił tabele ze szczegółową analizą sprzętu - to już informacje dla fanatyków :)

Podziwiam autora za konsekwencję w dążeniu do celu, za odwagę, by realizować marzenia i za napisanie takiej fajnej książki :)

Moja ocena: 5/6

Michał Kozok. Siłami natury czyli bez silnika przez Amerykę Południową, 288 str., Wydawnictwo Sorus 2015.

Stosikowe losowanie 9/15 - pary

Anna wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 119 książek) - 55
Marianna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie książki od 11 do 20) - 15
Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 810 książek) - 9
ZwL wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 107 książek) - 66
Guciamal wybiera numer książki dla Anny (w stosie 164 książki) - 153