wtorek, 22 listopada 2016

"Moja walka. Księga 1" Karl Ove Knausgård


Nigdy bym pewnie nie trafiła na tę książkę, gdyby nie entuzjastyczne recenzje i notki na blogach. Bardzo długo słuchałam tej powieści i na dobrą sprawę dokończyłam ją tylko dlatego, że nie musiałam jej czytać.

Ta książka ma w sobie wszystko to, co w literaturze lubię i czego szukam, miała więc wszelkie prawo, by awansować do grona moich ulubionych. Ma jednak jedną cechę, która mnie nadzwyczaj irytuje - chaos. Ale po kolei.
Knausgård kreuje swoją powieść na pewnego rodzaju pamiętnik - dzieli się wszystkimi przeżyciami i przemyśleniami, bez jakiejkolwiek cenzury, szczerze do bólu. Dla wszystkich, którzy lubią podglądać cudze życie, lektura idealna. Przyznaję, że lubię, ciekawi mnie życie innych, ich zmartwienia, rozterki i interpretacja świata. W przypadku Knausgarda opisy są bardzo dokładne, łącznie z zaznaczeniem, z której strony szklanki odkładana jest torebka herbaty czy w jakiej kolejności wkładane są ubrania. Brak mu jednak konsekwencji, bo dlaczego opisuje wzór chodnika, a za chwilę zupełnie pobieżnie zahacza o inny, wcale nie miej istotny temat. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że tak jak napisałam wyżej, ta książka jest tylko i wyłącznie kreacją, bo przecież nie sposób pamiętać w takich szczegółach swoich poczynań i przemyśleń z wieku dziecięcego. Sam autor w drugiej części mówi wyraźnie, że niewiele pamięta z przeszłości, że bardzo łatwo zapomina co, kto i kiedy mówił. I właśnie to najbardziej mnie w tej książce drażniło. I oczywiście chaos, o którym już pisałam.

Knausgård opisuje swoje życie pod kątem związku z ojcem, następnie jego śmierć oraz swoją reakcję i przemyślenia z nią związane. To jest jednak przyczynkiem do miliarda dygresji, które same w sobie nie są złe. Autor przecież opowiada, myśli odbiegają, przypominają mu się różne wydarzenia przy okazji opisywanych faktów ale mnie w tym natłoku brak myśli przewodniej, łącznika.
Z założenia ma to z pewnością być jego związek z toksycznym ojcem ale w natłoku dygresji ten temat się rozpływa. Ze wspomnień autora wyłania się obraz ojca - tyrana, człowieka bez głębszych uczuć. Zarówno Karl Ove jak i jego starszy brat Yngve nie są z nim blisko związani, przed jego śmiercią kontakt niemal całkowicie się urwał. Po śmierci ojca zastają kompletnie zrujnowany dom i popadającą w demencję babcię. Ich zachowanie jest zupełnie niekonsekwentne, dziwaczne wręcz. Przystawałoby do osoby, która jest w szoku po śmierci bliskiego, ale zupełnie nie jest kompatybilne z wcześniejszym przedstawieniem ojca. Maniakalne szorowanie domu i pozostawienie samej sobie chorej babci jest tak bezuczuciowe i okrutne, że nie jestem w stanie wskrzesać w sobie ani grama sympatii dla żadnego z bohaterów.

Opisy i dygresje Kanusgårda przypominały mi pogaduchy przy kawie, a nie literaturę. Pomijam tu odkrywczość czy innowacyjność jego przemyśleń na temat śmierci, wcale nie muszą być zgodne z moim postrzeganiem świata, nie odnalazłam w tej książce nic dla siebie i zupełnie nie widzę powodu do zachwytu. Z ciekawości sięgnę po drugi tom, może bardziej do mnie trafi ale obawiam się, że nie polubię się z Norwegiem.

Moja ocena: 3/6

Karl Ove Kanusgard, Sterben, tł. Paul Berf,  czyt. Sascha Rotermund, 576 str., der Hörverlag 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz